W dosłownym tego znaczeniu. Cezar próbował dobrać się do zabłąkanego na naszym podwórku jeżyka. Próbował , próbował , oszczekał , poprzeganiał po podwórku i znudzony patrzył lekceważąco jak jeżyk sobie odchodzi.
Pewnie nie zauważyłabym całego zdarzenia gdyby cała akcja nie rozgrywała się
pod kuchennym oknem:)) Mimo choróbska wyskoczyłam z aparatem bo takie sytuacje nie zdarzają się codziennie:)
Dzisiaj był dzień z aparatem i drutami..wczoraj zarzekałam się ,że choroba, że katar ,że nie mogę… i owszem nie mogę ale na miejscu usiedzieć..juz taki diabelski charakterek:) A najgorsze to ,że choróbko rozum mi odebrało…
Robiłam chustę z….moheru… takiego puchato- kudłatego..włosiastego aż strach..
Bez kataru w trakcie robótki tak daje po śluzówkach ,że ..leżał sobie i leżał ,zabierałam się do niego jak pies do jeża aż dzisiaj. I tak mnie w nosie kręciło,więc i tak nie zauważyłam z jakiego powodu …czy to katar czy to moher:))
A tu efekt końcowy …rano zaczęłam i już sobie leży i wysycha:)
Rozmiar nie zbyt imponujący ale jak mawiają “krawiec kraje jak materii staje”
Moherek wyrobiłam niemal co do centymetra:))
Niestety upięłam go szpilkami i dopiero zauważyłam ,że to lewa strona robótki..nie chciało mi się rozbrajać tego całego ustrojstwa.
Do jutra wyschnie to prawą stronę robótki pokażę:))
A na koniec fotki Malwinki…rośnie jak na drożdżach … i wcale się nie boi.
Na zdjęciach z moim Syneczkiem:)
A na koniec Maniuś zmęczony przez Malwinkę…dzrzemie jak po impezie:))
Dziękuję bardzo za życzenia zdrówka… bardzo sie przyda:))
Pozdrowienia dla wszystkich zaglądających:))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze dodają mi skrzydeł :)) Zostaw choć słówko :))